Wynajęliśmy chatę na Filipinach…nigdy nie sądziłam, że napiszę takie zdanie! A jednak, po tym jak spędziliśmy tu miesiąc w styczniu a szczególny tydzień w Port Barton doszliśmy do wniosku, że jest to miejsce, w którym chcielibyśmy spędzić trochę więcej czasu. Osiągnęliśmy taki stan wolności umysłu w którym wydaje nam się to zupełnie normalne, choć nie ukrywam – teraz kiedy już tu jesteśmy trochę w to nie dowierzamy…
Po Polskim Busie do Pragi, kilku godzinach w Kijowie i 24h w Dubaju…
…dotarliśmy do Manili. Manila póki co nie przekonuje nas do pozostania tam na dłużej więc 2h w korku, nocka, i znowu 1h w korku i już byliśmy w samolocie do Coron. Mimo, że odwiedziliśmy i Coron i El Nido na początku tego roku to wciąż są to miejsca, do których wrócilibyśmy i trzeci i czwarty raz. Tym bardziej ze znajomymi aby móc pocieszyć się pięknem Filipin z kimś jeszcze. Sama miejscowość Coron tylko pokazuje jakie Filipiny potrafią być głośne, brudne i mało kolorowe ale za to widoki na organizowanych wycieczkach po okolicznych wyspach zdecydowanie nadrabiają… Jedyne co się zmieniło to to, że było mniej turystów niż ostatnio (wysoki sezon dopiero nadejdzie) i w niektórych miejscach należy teraz pływać w kamizelkach ratunkowych co zdecydowanie ogranicza wolność pływaniu, skakaniu i cieszenia się z szaleństw w wodzie.
Z Coron do El Nido najszybciej, najtaniej i chyba jednak najłatwiej dostać się można łodzią, która przez 6h przepływa wokół rajskich niezamieszkałych wysp albo różnorodnych plaż zamieszkałych już przez tubylców tylko rozwijając wyobraźnię.
El Nido od stycznia stało się tylko jeszcze głośniejsze i rozbudowuje się w nowe i większe hotele. Dobrą jednak alternatywą na nocleg jest wioska Corong Corong oddalona od El Nido o 4km gdzie znaleźliśmy w szóstkę naprawdę fajny nocleg w przystępnej cenie i to z ciepłą wodą!
Tym razem udało nam się wynająć prywatną łódź z kapitanem, który obwoził nas po mniej zatłoczonych miejscach i to my mogliśmy decydować ile czasu pobawimy się w każdym z nich. Zdecydowanie polecamy takie rozwiązanie! Nie ukrywam, że towarzystwo dodawało nam dużo frajdy! W tej podróży dołączyli do nas Renia i Jacek – para podróżników, którą poznaliśmy na Bali i z którymi spędziliśmy ostatnie Święta Bożego Narodzenia a potem jeszcze spotkaliśmy się na Langkawi w Malezji 🙂 i to właśnie dzięki nim kupiliśmy (już w lutym) bilety na Filipiny! I Paula z Pawłem – znajomi z Wrocławia, których Filipiny zauroczyły jak nas za pierwszym razem! Spędziliśmy już tyle czasu sami w podróży, że super jest spędzić trochę czasu w większej grupie, razem spędzać wieczory grając czy odkrywając nowe kombinacje drinków z Tanduayem – lokalnym rumem. Zdecydowanie mieszanka Jacka z owocami kalamansi (trochę jak limonka, trochę jak cytryna) – wygrywa choć woda z kokosa zajmuje zdecydowanie drugie miejsce 🙂
Ale El Nido to nie tylko ‚island hopping’! To też piękne plaże wokół! Jeden z trzech dni w tej okolicy spędziliśmy na Nacpan Beach – plaży, która jest w pierwszej 10 najpiękniejszych plaż na świecie! I słusznie!
O 7 rano 1.11 byliśmy już na dworcu by lokalnym autobusem dojechać do Port Barton – dla nas docelowego miejsca, dla naszych towarzyszy – miejscówki na kilka dni relaksu. Święto Zmarłych na Filipinach obchodzone jest podobnie jak w Polsce – ludzie odwiedzają groby, zapalają świece i wspominają zmarłych – przynajmniej tak nam się teraz wydaje 🙂 Słyszeliśmy, że część z nich zostaje na cmentarzach na noc lub dwie by spędzić tam więcej czasu z bliskimi wieczorami urządzając małe, zakrapiane wspominki…
Port Barton przywitało nas deszczem, ale nie odebrało mu jego uroku, który pamiętaliśmy ze stycznia. Brak betonowych dróg, dwie drogi i piękna zatoka z palmami – tu się nic nie zmieniło. Powstało jednak kilka nowych baz noclegowych i kilka nowych barów. Póki co wiejących pustkami bo turystów naprawdę jeszcze mało… Nam towarzystwa na szczęście nie brakuje 🙂
To co jednak zmieniło się we wsi na gorsze a wręcz zaskakujące to mniejszy dostęp do świeżych ryb! Jeszcze w styczniu bez problemu można było rano kupić świeżą rybę na plaży od rybaka… teraz duża większość z nich przebranżowiła się i swoje łodzie na organizowanie wycieczek po okolicach i tym samym na naszej wycieczce zamiast na lunch jeść tuńczyka z grilla jedliśmy kurczaka! Tego się nie spodziewaliśmy! Mamy nadzieję jednak, że z czasem znajdziemy nasze źródła i nie wszyscy zrezygnują z połowu. I tak oto mała rybacka wioska stałą się punktem na mapie turystów tak bardzo zmieniając życie mieszkańców.
Kilka dni relaksu ze znajomymi (jak tu się nacieszyć towarzystwem na zapas? :)) plus jeden dzień na pukaniu od drzwi do drzwi i pytaniu o wynajem na dłuższy okres pokoju dla naszej dwójki. Wybór był chyba nawet lepszy niż się spodziewaliśmy choć ostateczna decyzja padła jednak na pokój na końcu jednej z dróg we wsi – chcemy zdecydowanie uciec od karaoke, które w centrum rośnie w siłę wraz z kolejną szklanką Tanduay’a i kogutów, które napchane hormonami (na walki kogutów) pieją w przeróżnych godzinach głośniej niż myślicie. I tak wynajęliśmy póki co na miesiąc naszą pierwszą miejscówkę na Filipinach 😀 Dorobiliśmy się własnej miotły, domestos w ruch i po 3h porządnego sprzątania usadowiliśmy się na włościach 😉
Brakuje nam jeszcze szafy więc wstrzymujemy się z parapetówką 😉 /Na dzień publikacji posta szafa już gotowa, więc kto wpada?:)/
A ponieważ miejski prąd mamy tylko od 17:30 do północy to naszą główną rozkminą jest teraz jakie rozwiązanie wybrać na to by nasz wiatrak-wybawca kręcił się 24/7 choć trochę przynosząc ulgę w gorącu do którego nadal się przyzwyczajamy…
Jak tylko rozpakujemy się w pełni to zobaczycie zdjęcia na Instagramie więc zapraszamy do śledzenia konta „niclepszego”!
Do usłyszenia wkrótce!